Odwiedziny:

wtorek, 12 marca 2013

Rozdział 11

Łukasz
Obudził mnie dzwonek do drzwi. Ktoś już od dłuższego czasu się do mnie dobijał. Z ogromną niechęcią zwlokłem się z łóżka i podszedłem do drzwi. Otworzyłem je a za nimi stała Marcelina. Nie zdążyłem jej nawet zaprosić do środka a ona już siedziała u moim salonie. Mówiła do mnie, ale nie miałem pojęcia o co jej chodzi. Ciągle się zacinała i jej słowa były nie do zrozumienia ze względu na szybkość ich wypowiadania, ale to co powiedziała na koniec zrozumiałem doskonale. Nie wiedziałem, co mam jej odpowiedzieć. Zatkało mnie. Ona mnie kocha? Przecież jeszcze niedawno uważała mnie za kretyna. Zamyśliłem się, lecz ona niee czekając długo na moją odpowiedź pocałowała mnie. Odwzajemniłem to i po kilku minutach byliśmy w drodze do mojej sypialni.

Rano obudziłem się dość wcześnie, ale Marceliny nie było obok mnie. Od razu przypomniała mi się sytuacja z Katowic. Szybko wyszedłem z łóżka i pobiegłem na dół. Nie uciekła. Była w kuchni i próbowała zrobić śniadanie. Wyglądała przesłodko. Cała pobrudzona mąką i biegająca w tą i z powrotem.
-Dzień dobry pani.-powiedziałem i ją przytuliłem.
-Fakt, że dzień, ale wcale nie taki dobry. Nie umiem zrobić tych naleśników.-powiedziała z nadąsaną miną.
-Straszne...daj to, pomogę Ci.
Po 10 minutach jedliśmy już śniadanie.
-Było pyszne, ale szkoda, że wszystko zrobiłeś sam.
-Ja? A kto mi pomagał?
-Prędzej zjawy niż ja. A jak tam nastrój przed meczem?
-Ze względu na to z kim teraz przebywam wyśmienity.
-Hahahaha. A tak poważnie?
-Mówię poważnie. Ale musimy wygrać ten mecz. Schalke jest naszym odwiecznym rywalem, a ostatnio daliśmy ciała i teraz musimy to odrobić.
-Dacie radę. Z takim piłkarzem jak ty wygracie wszystko, nawet Ligę Mistrzów.
-Tej Ligi Mistrzów nie byłbym taki pewny, jak na razie skupiamy się na tym aby wygrać mecz z Schalke.
-To jest więcej niż pewne.

Po kilku godzinach wszyscy byli już na stadionie.

Marcelina
Siedziałam na trybunach obok Agaty i Oliwki, Cathy i Ulli-żony Kloppa. Wszystkie byłyśmy od stóp do głów ubrane w barwy BVB. Kibicowałyśmy jak nakręcone zabawki. Nawet ja śpiewałam te całe przyśpiewki Borussi. Muszę przyznać, że są całkiem fajne. Jednak pomimo tego nie udało się wygrać meczu. Borussia przegrała z Schalke 2:1. Znowu. Piłkarze Schalke biegali  uradowani a ich kibice skandowali ich imiona. Kibice BVB również nie zawiedli. Mimo porażki wspierali piłkarzy, ale nawet to nie było w stanie ich pocieszyć. Wszyscy ze smutkiem i łzami w oczach schodzili z murawy. Zaraz po tym mogłyśmy iść do nich.
Starałam się jakoś pocieszyć Marco i Łukasza, ale nic to nie dało. Każdy z nich uważał, że wina leży po jego stronie. Wszyscy bez słowa wyszli ze stadionu i porozjeżdżali się do domów. Pojechałam razem z Marco, bo zauważyłam, że Łukasz nie ma ochoty na rozmowę, a tym bardziej na czyjeś towarzystwo.
Ba! Marco też nie miał, ale po tym jak wyjęłam z zamrażarki wielkie pudło lodów mały uśmiech pojawił się na jego twarzy. Siedzieliśmy tak jedząc i oglądając mecz z ubiegłego sezonu, które Borussia wygrała prawie do 4 rano.

Łukasz
Dzięki Bogu, że trener odpuścił nam dzisiejszy trening. Jestem wykończony. Sam nie wiem czym, przecież we wczorajszym meczu nic nie zrobiłem. W dodatku męczył mnie ból biodra. Od dłuższego czasu grałem na środkach przeciwbólowych, ale chyba już się na nie uodporniłem, bo przestają działać. Mam nadzieję, że zagram na meczu z Ukrainą i San Marino, bo jeśli nie to nie wiem co zrobię....
Zadzwoniłem do Kuby i umówiliśmy się na piwo. Musiałem jakoś to wszystko odreagować. Wieczorem wybraliśmy się do naszego ulubionego klubu i spędziliśmy tam noc. Około 3 nie mogłem nigdzie znaleźć Kuby, więc stwierdziłem, że już poszedł i sam wybrałem się w drogę pieszo do mojego dość kawałek oddalonego domu. Chwiejnym krokiem i z szumem w głowie w końcu dotarłem. Z trudnością otworzyłem drzwi i udałem się do sypialni gdzie od razu zmorzył mnie sen.

Marcelina
Siedzieliśmy z Marco w salonie oglądając powtórki niemieckiego Mam talent, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Jak zwykle musiałam iść otworzyć drzwi, bo szanownemu panu piłkarzykowi nie chciało się ruszyć leniwego tyłka. Szybkim krokiem ruszyłam w ich stronę i gdy je otworzyłam ujrzałam zapłakaną Agatę z Oliwką na rękach. Wzięłam małą od niej i zaprosiłam do środka. Marco gdy tylko ją zobaczył skoczył z miejsca jak poparzony:
-Matko Boska, Aga co się stało?!-krzyknął
-Kuba, Kuba, on....

______________________________________________________
Rozdział 12 pojawi się jutro jeśli będzie co najmniej 5-6 komentarzy.:)
Polecam Wam wyciąć sobie jakieś zdjęcie Łukasza i nosić ze sobą.
On przynosi szczęście <3



7 komentarzy:

  1. O matko... mam nadzieję, że nic strasznego z Kubą się nie stało! :c
    Ogólnie super rozdział, czekam z niecierpliwością na kolejny!
    Pozdrawiam i życzę weny :3 ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział ! jak zawsze :)
    Mam nadzieję , że Kubie nic się nie stało ! bo inaczej będę smutna..;cc
    Czekam na kolejny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  3. cudowne . <3
    czekam na kolejny ! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. genialny , czekam na następny. :)

    zapraszam do mnie http://to-co-kocham-bvb.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. no nie musiałaś w takim momencie ?! dodaj jak najszybciej nowy bo umrę z ciekawości :) a chyba nie chcesz żeby czytelniczka sobie umarła :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Czemu kończysz w takim momencie?!
    Ale cóż ja też tak robię :3
    Heh czekam na kolejny! Dodaj szybko!

    Przy okazji zapraszam do mnie! :) NOWY ROZDZIAŁ!
    http://izakubastory.blogspot.com/2013/03/rozdzia-49.html

    OdpowiedzUsuń